Mija kolejny rok, kolejna smutna rocznica…
Widzisz? To „nasza” róża. Rośnie tuż obok Twoich. Cieszy oko człowieka, cieszy też owady. Dedykujemy ją Twojej pamięci niezapomniana Pierwsza Mamo.
Tosia
i Lusia
Mija kolejny rok, kolejna smutna rocznica…
Widzisz? To „nasza” róża. Rośnie tuż obok Twoich. Cieszy oko człowieka, cieszy też owady. Dedykujemy ją Twojej pamięci niezapomniana Pierwsza Mamo.
Tosia
i Lusia
Pogodowo niekoniecznie nam się podobał. Mimo że spędzamy czas w domu (nie ukrywam, że głównie w betach),
liczyłyśmy na bardziej sprzyjające okoliczności przyrody. Choć akurat majowa przyroda ma się całkiem dobrze. Oto nasze makowe poletko.I rododendron posadzony jeszcze przez Pierwszą Mamę. Za jej życia nigdy nie zakwitł. Może był za młody. Wierzymy, że gdziekolwiek jest, widzi go i się cieszy. I wie, że o niego dbamy.
Zwierzęta też zwietrzyły nadchodzącą nową porę roku. W bemowskim lesie wdzięcznie zapozowała młoda sarenka. Mam nadzieję, że to nie ona schrupała nasze tulipany. A jeśli nawet, to już jej wybaczyłyśmy 😉
Ożywiły się działkowe koty. Jedne wylegują się na tarasowej kanapie,
inne eksplorują okoliczne tereny. Do nas zachodzi taki oto gostek.
Niestety,
w tym roku nie ma muchołówek ☹ Pewnie
gdzie indziej uwiły sobie gniazdko. Szkoda.
Bardzo niemiłą niespodziankę sprawiły nam na święta sarenki. Tak, tak, mieszkają w okolicznym lesie i wpadają na działki na żywnościowy rekonesans.
Tym
razem zawitały do nas. Na tulipany. Zostały same liście ☹
A miały być piękne, i zielone, i
niebieskie…
Jednego na szczęście przegapiły. Może po niego nie wrócą.
A my
życzymy Wam i waszym pupilom wszystkiego jajecznego.
I bogatego zajączka.
No i doczekałyśmy się 😊 Kalendarzowa dziś się zaczęła. Lusia już się pławi w wiosennych promieniach, nieważne, że w domu. Tu wiosnę też się czuje.
Cieszymy się ogromnie. Owady też.
I kaczki.
Ale żeby nie było tak różowo… Znów dopadła nas wredna Pasteurella, kichamy obydwie i obie musimy się leczyć. Znaczy wykrakałam, że na mnie może przeskoczyć, prawdopodobnie teraz ze mnie na Luśkę, skoro tak blisko się trzymamy i śpimy nos w nos.
Słowem, błędne
koło ☹ Trzymajcie kciuki!
Co
prawda my uważamy, że Dzień Kota mamy codziennie, ale skoro ludzkość tak
zdecydowała i ogłosiła oficjalne święto, chętnie przyjmiemy ewentualne życzenia,
smakowite upominki i wszelkie hołdy nam należne. I ze swojej strony też
pozdrawiamy wszystkie Koty świata i wszystkich Kociarzy 😊
Tosia
i Lusia
No, może niezupełnie, bo walentynkowy weekend trwa 😊
A w same Waletynki nie miałam głowy ani do świętowania, ani do pisania, bo Lusia miała badanie USG, żeby ocenić stan chorego brzuszka. Stan okazał się stabilny, ale cały dzień był dość hardcorowy. Śniadanie dostałyśmy o… 4 rano, potem był szlaban do popołudnia. Solidarnie, dla wszystkich, włącznie z Człowiekiem. Co miałyśmy robić? Przespać głód ☹
Lusia furiatka, która nie współpracuje z wetami, dostała lek na uspokojenie. Jako tako podziałał, ale i tak ledwo dała się „odłowić” do budki. Przyszedł nieoceniony Dziadek do pomocy. Słowem: dzień pełen wrażeń niezupełnie walentynkowych. Ja z tego wszystkiego poszłam się pożalić naszej czarnej świecącej koteczce. Ona przynajmniej stabilna i spokojna.
Ale, ale... Znalazł się i walentynkowy akcent. Niespodziewanie, wieczorem, kiedy już domownicy odreagowali całodzienny stres, pojawił się na świeczce. Niezwykłe to było :)Tymczasem na działce pierwsze oznaki, że coś się wkrótce w przyrodzie zmieni. Wychodzą tulipany, pierwsze przebiśniegi, są ranniki.
Czekamy…
wiecie na co. Wszystkiego Wam najlepszego walentynkowego :)
Wyobraźcie sobie, że naszą Lusię zmogła… bakteria. Paskuda nazywa się Pasteurella multocida i zagnieździła się w nosku. Przez nią Lusia nie dość że omal nie zadusiła się katarem, to straciła apetyt i sporo schudła, a przecież i tak chudziutka była. Leczy się antybiotykiem, kuracja prawie na półmetku, odpukać – idzie ku lepszemu. Ostatnio nawet dorwała się do sałaty.
Trochę się boję, czy aby mnie też nie zaatakuje ta wredna Pasteurella. Kto wie, może jest na tyle cwana, żeby przemieścić się z noska do noska? Na przykład kiedy śpimy.
Bezpieczniej byłoby obrać pozycję 6x9, ale to nam nie zawsze wychodzi…
Są też weselsze wiadomości. Dostałyśmy od zaprzyjaźnionych sąsiadów noworoczne prezenty. Dwa świecące koty – jakby kotów w tym domu było mało. I chociaż nie są żywe (a może właśnie dlatego), od razu je polubiłyśmy. Robią nastrój, podczas gdy my tylko bałagan.
To jeszcze wieści z działki. Dogadza sobie nasz przyjaciel dzięcioł. Nie wiedziałyśmy, że taki z niego koneser smaków. Tylko się przesiada ze stołówki do stołówki. Wybór ma, więc musi skosztować wszystkiego.