No,
może niezupełnie, bo walentynkowy weekend trwa 😊
A w
same Waletynki nie miałam głowy ani do świętowania, ani do pisania, bo
Lusia miała badanie USG, żeby ocenić stan chorego brzuszka. Stan okazał się
stabilny, ale cały dzień był dość hardcorowy. Śniadanie dostałyśmy o… 4 rano,
potem był szlaban do popołudnia. Solidarnie, dla wszystkich, włącznie z
Człowiekiem. Co miałyśmy robić? Przespać głód ☹
Lusia furiatka,
która nie współpracuje z wetami, dostała lek na uspokojenie. Jako tako podziałał,
ale i tak ledwo dała się „odłowić” do budki. Przyszedł nieoceniony Dziadek do pomocy.
Słowem: dzień pełen wrażeń niezupełnie walentynkowych. Ja z tego wszystkiego
poszłam się pożalić naszej czarnej świecącej koteczce. Ona przynajmniej
stabilna i spokojna.
Ale, ale... Znalazł się i walentynkowy akcent. Niespodziewanie, wieczorem, kiedy już domownicy odreagowali całodzienny stres, pojawił się na świeczce. Niezwykłe to było :)
Tymczasem
na działce pierwsze oznaki, że coś się wkrótce w przyrodzie zmieni. Wychodzą tulipany,
pierwsze przebiśniegi, są ranniki.
Czekamy…
wiecie na co. Wszystkiego Wam najlepszego walentynkowego :)