Wyobraźcie sobie, że naszą Lusię zmogła… bakteria. Paskuda nazywa się Pasteurella multocida i zagnieździła się w nosku. Przez nią Lusia nie dość że omal nie zadusiła się katarem, to straciła apetyt i sporo schudła, a przecież i tak chudziutka była. Leczy się antybiotykiem, kuracja prawie na półmetku, odpukać – idzie ku lepszemu. Ostatnio nawet dorwała się do sałaty.
Trochę się boję, czy aby mnie też nie zaatakuje ta wredna Pasteurella. Kto wie, może jest na tyle cwana, żeby przemieścić się z noska do noska? Na przykład kiedy śpimy.
Bezpieczniej byłoby obrać pozycję 6x9, ale to nam nie zawsze wychodzi…
Są też weselsze wiadomości. Dostałyśmy od zaprzyjaźnionych sąsiadów noworoczne prezenty. Dwa świecące koty – jakby kotów w tym domu było mało. I chociaż nie są żywe (a może właśnie dlatego), od razu je polubiłyśmy. Robią nastrój, podczas gdy my tylko bałagan.
To jeszcze wieści z działki. Dogadza sobie nasz przyjaciel dzięcioł. Nie wiedziałyśmy, że taki z niego koneser smaków. Tylko się przesiada ze stołówki do stołówki. Wybór ma, więc musi skosztować wszystkiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz