Długo nie pisałam, bo najpierw nie działo się nic ciekawego, a potem działo się aż za dużo. Ostatnie dni były fantastyczne! Z dwóch powodów. Pierwszy i najważniejszy: odwiedził nas ulubiony wujek z dalekich stron. Tak długo go nie było... Stęskniłyśmy się. A wszystko przez tę ludzką pandemię. Maciek i Lucek nie doczekali :( Szkoda tylko, że przybył sam, bez cioci – mistrzyni miziania kotów. Choć muszę przyznać, że dzielnie starał się ją zastąpić.
Luśka chyba go nie pamiętała czy co? W każdym razie wolała kolanka mamy.
No i odbyło się wielkie doroczne święto (też wstrzymane przez pandemię).
Na poprzedniej imprezie byłam i nawet tańczyłam, ale w tym roku za dużo było piesków i dzieciaków. Za jednym i za drugim niekoniecznie przepadam. Ale z tego, co słyszałam, zabawa była huczna
Były też akcenty artystyczne.
Zaległam po tym wszystkim pod czereśnią. Wreszcie odpoczynek.Rano stawiłyśmy się z Luśką przy miskach,
a po śniadaniu pobiegłyśmy oglądać naszą jabłkową letnią „choinkę”.